Zawieszona w czasie i przestrzeni
Idealne poranki wyglądają dla mnie tak: Wstaję bez budzika, wtedy,
kiedy moje ciało się budzi, otwieram okno, leżę sobie w ciepłym łóżku, wiosenny
wiatr zagląda do naszej sypialni, uśmiecham się, przeciągam i powoli wstaję.
Przygotowuję wodę z sodą i cytryną, po której staję na moim szarym dywanie i
rozpoczynam praktykę. Potem kładę się do relaksu i na koniec siadam do
medytacji. Potem prysznic i przygotowanie wspólnego śniadania i dzień się
zaczyna...
Idealne poranki stały się moją rzeczywistością. Bo tak właśnie
wyglądają obecnie.
Po raz pierwszy od 14 lat mam wolne wtedy, kiedy tego nie planowałam.
Zostałam zmuszona do nie uczenia. Na nas wszystkich zostały narzucone
ograniczenia, nasze prawa zostały ograniczone. Jak sobie radzić w tym chaosie? I co teraz?
Kim jestem bez tego, co robię (pracy)? Kim jestem bez uczenia?
Kim jestem? Czyli Nan Yar. To pytanie jako forma praktyki, którą
poznałam kilka lat temu zapoznając się z naukami Śri Ramany Maharsziego, które
bardzo szanuję i cenię, teraz rozbrzmiewa w mojej głowie, gdy siadam do
medytacji.
"Nan Yar w przejrzysty sposób przedstawia szczególną metodę,
którą należy zastosować do badania. Umysł składa się z myśli. Myśl
"ja" pojawia się w umyśle pierwsza. Kiedy wytrwale badamy "Kim
jestem?" wszystkie inne myśli zostają zniszczone i sama myśl
"ja" ostatecznie także znika; jedyne co pozostaje, to najwyższa,
niepodzielna Jaźń."
Okazało się, że bez uczenia stałam się bardziej miękka, mniej
spięta, nie muszę być gdzieś o konkretnej godzinie, nie muszę pamiętać o tym i
o tamtym. Moja kobieca strona jest tym zachwycona! Moja męska strona może sobie
odpocząć, zrelaksować się, zrobić sobie przerwę. Dziś nic nie muszę. Nigdzie
się nie spieszę, o niczym nie muszę pamiętać, nigdzie nie muszę być. Jestem
dokładnie tam, gdzie powinnam być. Przy sobie, ze sobą, u siebie. Na
tą chwilę jest to ogromny dar ale gdy myślę, co będzie dalej, ogarnia mnie lęk bo przekonanie: "przecież nie da się żyć nie pracując" jest we mnie żywe.
Brak prowadzenia zajęć jogi najpierw był bardzo dziwny, poczucie,
że w tym dokładnie momencie powinnam gdzieś przecież być. Pamięć mojego ciała
włączała we mnie uczucia i zachowania zgodne z tym, gdzie w fizycznym świecie
powinnam w danym momencie być. Tyle lat uczenia w szkole, w te same dni, w tej
samej sali spowodowało pewne zakodowanie mojego ciała. Dlatego na początku
czułam się dziwnie, jakby coś było nie tak. Z czasem jednak nie bycie tam, gdzie
powinnam być stało się bardziej klarowne i właściwe.
Od jakiegoś czasu czułam lekki brak balansu pomiędzy uczeniem, a
praktykowaniem. W moim życiu było za mało praktyki własnej i za dużo praktyki
dla innych. Ponieważ praktyka jogi i uczenie jest dla mnie czymś bardzo
kreatywnym, mogę się odnieść do tego braku harmonii, który ostatnio czułam, jak
to nazwała Julia Cameron w doskonałej książce "Droga artysty", jak do
zaburzenia mojej wewnętrznej studni.
"Podczas aktu twórczego czerpiemy ze swojej wewnętrznej
studni. Owa studnia - nasz zbiornik artystyczny - w idealnej sytuacji
przypomina dobrze utrzymany staw rybny. Są tam ryby wielkie i małe, tłuste i
chude – cała obfitość twórczych pomysłów czekających na odłów. My artyści
musimy troszczyć się o artystyczny ekosystem. Jeśli go zaniedbamy, nasza
studnia czy staw mogą ulec wyczerpaniu, zastojowi, zablokowaniu."
Tak też zaczęło się dziać z moją kreatywnością, moja studnia
kreatywności powoli zmniejszała poziom wody. Teraz, gdy tylko praktykuję i nie
uczę, widzę jak woda się podnosi. Moje ciało stało się miękkie, elastyczne i
otwarte. Pokazuje mi jak mam się poruszać, gdy oddech płynie. Każda poranna
praktyka, którą robię jest spokojna, bez pośpiechu. Ciało wraca do tego, co
było dawno temu, gdy praktyka była przed uczeniem. To tak jakbym wróciła do
czasów zanim zaczęłam uczyć, tyle, że jest teraz lepiej, bo moje ciało i umysł
praktykują już 17 lat.
Teraz mam czas tylko dla siebie, nie myślę o tym, żeby wciąż
tworzyć, kreować kolejny temat, czy szukać nowych niuansów. Praktykuję dla
siebie. Praktykuję na dywanie, tak jak na samym początku, gdy jeszcze nie
miałam maty do jogi. Odkrywam na nowo prostotę asan, oddechu i obecności. W
trakcie każdej praktyki wykonuję 1 lub 2 asany, które są dla mnie trudne,
których się uczę lub których moje ciało dawno nie wykonywało. Dzięki temu
jestem czujna, uważna i jest we mnie ciekawość nowego. A moją ulubioną asaną na
ten czas jest Sirsasana, czyli stanie na głowie, różne warianty. Oddech w tej
pozycji samoistnie się pogłębia, płuca się oczyszczają, a umysł całkowicie uspokaja.
Tą pozycją kończę praktykę i kładę się na moim szarym dywanie z długim włosem
do Śavasany. Sama przyjemność :)
Ten brak pracy, brak uczenia, pojawił się po coś, w odpowiednim
momencie. Czas, w którym nie ma mnie za bardzo w świecie zewnętrznym, czas, gdy
zostaję w środku, w sobie, jest spełnieniem marzeń wysoko wrażliwej
introwertycznej części mnie. Ta część mnie jest u siebie w domu, bezpieczna,
zrelaksowana, bez pośpiechu.
Nie jest to dla mnie czas na wychodzenie do ludzi, działanie na
rzecz czegoś, jest to potrzebny mi czas dla siebie.
Moje wewnętrzne wołanie o życiu na wsi, blisko ziemi, ognia i wody
jest teraz jeszcze głośniejsze. Joga na wsi, dom na wsi, ogród warzywny,
warsztaty jogi, odpoczynek i praca fizyczna, życie w zgodzie z ziemią, porami
dnia i porami roku. Czy to nie brzmi pięknie? :)
Czuję, że ten rok, nie jest rokiem do ignorowania swoich
najgłębszych potrzeb i pragnień. Ten rok, sam nas popycha w stronę tego, czego
pragniemy, pokazując nam to, czego tak bardzo nie chcemy.
Dlatego zostawiam Cię dziś z pytaniem:
Czego pragnie twoje serce?
I wizualizacją: Gdybyś mogła/mógł być kim chcesz, robić co tylko
chcesz i być, gdzie tylko chcesz, kim i gdzie byś był/a i co byś robił/a?
JMK
www.asiayoga.pl
Komentarze
Prześlij komentarz