Po drugiej Stronie Snu - Prawa, o których nikt nam nie mówi

Delikatnie zamykasz oczy i już masz zapaść w sen... i w tej samej sekundzie zamiast tego, coś cię wyrywa i znajdujesz się "po drugiej stronie". Nie przechodzisz w sen – nie ma tego typowego momentu zaniku świadomości. Zamiast tego czujesz, jakbyś został wyciągnięty z ciała i wrzucony w zupełnie inną rzeczywistość. To szarpnięcie wyrywa cię ze wszystkiego co znasz i przenosi w nowy rodzaj rzeczywistości...

Od bardzo dawna interesuje mnie zjawisko zwane OOBE -  Out of Body Experience. Czyli doświadczenie poza ciałem. Czym jest i dlaczego jest?

Lęk połączony z ciekawością. Ciekawość większa niż lęk. To spowodowało, że OOBE jest w moim polu bliżej lub dalej od niemal 20 lat. I było w późnym dzieciństwie ale wtedy tego nie wiedziałam, bo nie miałam języka, który mógłby opisać to, czego doświadczyłam. 

Praktykowałam medytacje/relaksacje które uczyły jak "wychodzić z ciała" ale ironicznie to właśnie spontaniczne doświadczenie, bez żadnej próby z mojej strony, było najmocniejsze.. 

OOBE nie jest tym samym co świadome śnienie. Jest czymś...większym (?)  jest trudne do opisania. Jakby przekroczenie granicy znanej rzeczywistości i wejście do innej warstwy istnienia. Oba doświadczenia – i świadome śnienie, i wyjście z ciała – mogą pomóc lepiej poznać siebie, dotrzeć do ukrytych emocji, a nawet zacząć coś w sobie uzdrawiać.

Na temat OOBE i świadomego śnienia (lucid dreaming) napisano wiele książek, stworzono wiele kursów, więc możesz zrobić swój research w tych tematach, nie  będę  próbowała tego wyjaśniać ( nie wiem nawet czy bym potrafiła, bo nie do końca to rozumiem), dzielę się tutaj jedynie tym, czego sama doświadczyłam.

Spośród wszystkich razów kiedy doświadczyłam OOBE w moim życiu, najmocniejsze wydarzyło się niedawno, miało miejsce podczas Wielkiego Tygodnia – który okazał się dla mnie naprawdę „wielki”.

Zaczęło się w nocy w "Wielką Środę", gdy przez kilka godzin nie mogłam zasnąć z powodu bardzo intensywnych i bardzo szybkich myśli. 

Myśli, które można nazwać "negatywnymi". Myśli krążyły szybko, nerwowo, zmieniając się co chwilę. Wracały wspomnienia z dzieciństwa – małe sceny, które do tej pory wydawały się nieistotne, których w ogóle nie pamiętałam. Jak ta, gdy stoję z rodziną gdzieś na parkingu w lesie, w Dzień Wszystkich Świętych. Wszyscy rozmawiają, jest „normalnie”, a ja – mała dziewczynka – po prostu czuję, że mi się tam nie podoba. I ta niewinna scena, która logicznie nic nie znaczy, zostaje zapisana gdzieś w ciele jako napięcie, stres, lęk. Takich scen pojawiło się wiele. I zaczęłam się zastanawiać: ile takich "drobnostek" zapisało się we mnie? I jak długo tego nie widziałam?

Ile takich małych rzeczy mamy w sobie zapisanych? Takich, które nie miały „zrobić nic złego”, a jednak zapisały się w naszym ciele na długo? I to nie jest niczyja wina. Tak po prostu działa nasze ciało, nasza pamięć, nasza wrażliwość...

Tych wspomnień z dzieciństwa przewinęło się więcej. Jakby ktoś przewijał taśmę mojego życia i zatrzymywał ją w losowych, pozornie nieistotnych momentach. Czuję coraz większy niepokój – jakby coś we mnie próbowało się przebić na powierzchnię. Myślę o tym, że po raz pierwszy nie mogę "zapanować" nad myślami. Ani nie mogę wejść w te myśli w pełni, ani nie mogę ich przekierować na inne tory. 

Godziny mijają, w końcu ze zmęczenia zamykają mi się oczy... Wygląda na to, że to już koniec ale "niestety"... to był dopiero początek. 

Gdy oczy się zamknęły z ogromną siłą zostałam "wyrwana" z mojego ciała na zewnątrz. Tak nagle i z taką mocą, że nie miałam szans, by nad tym zapanować. Wszystko pędziło, kręciło się, jakby obraz wirował wokół mnie. Nie było miejsca na jakąkolwiek kontrolę. Po chwili, krążąc z ogromną prędkością wokół siebie (mojego ciała), znalazłam się z powrotem w nim, tylko po to aby po chwili utraty świadomości ponownie zostać z niego wyrwaną. 

Tam, po drugiej stronie, czas działa inaczej. Wydaje ci się, że mija kilka sekund a ty masz przeprowadzony ze sobą dialog wewnętrzny, który tu mógłby trwać kilka godzin. 

Gdy wyrwało mnie drugi raz, zrozumiałam, że to nie był przypadek. Że ta noc nie będzie zwyczajna. Że to dopiero początek lekcji – jakich? Jeszcze nie wiem. Wiem, że nie mam wpływu na to, co to będą za lekcje i jak długo będą trwały, ale mimo to gdzieś w środku wiem, że mam wpływ. Tylko nie taki, jakim posługujemy się na co dzień. Wiem też, że lekcje te przychodzą nie dlatego, że ich chcę – ale dlatego, że są mi potrzebne.

Po chwili kolejne wyjście z ciała i kolejna scena. Jestem atakowana - "fizycznie". Atakuje mnie coś co mogę nazwać: "męskie" męska energia, a ja próbuję zrozumieć dlaczego zamiast mnie chronić, atakuje mnie. Po pewnym czasie poddaję się i wracam do ciała, tylko po to, aby już po chwili, z olbrzymią prędkością mnie z niego katapultowało do kolejnej "sceny"/przestrzeni. 

Jestem w przestrzeni, w której nie ma "podłogi" wszystko dzieje się jakby w powietrzu. Kolory, tekstury i wzory jak wyjęte z Alicji w Krainie czarów, gra bardzo głośna muzyka, wszyscy są bardzo głośni, co zaburza moją zdolność do koncentracji i zrozumienia co tu się dzieje. 

W tej przestrzeni lekcja się powtarza, jednak ja już inaczej na nią reaguję. Mam w sobie więcej siły, odpieram atak, stawiam opór i uciekam z tej sytuacji. 

Poruszam fizyczną ręką – i wracam do ciała. Siedzę na łóżku, oddycham, próbuję zrozumieć. Wszystko jest takie realne, że przypomina mi się scena z filmu „Koszmar z ulicy Wiązów”, gdzie bohaterowie bali się zasnąć, żeby nie spotkać Freddiego Krugera. Mam podobnie – ale wiem, że to jeszcze nie koniec. Że cokolwiek się dzieje, to się dzieje dla mnie. I żeby dokończyć tę lekcję... muszę zasnąć.

Po chwili zasypiam. I znów – z chwilą, gdy tylko zamknęłam oczy – zostałam wyrwana z ciała. Tym razem przestrzeń, w której się znalazłam, była jeszcze bardziej abstrakcyjna. Jak kosmos, ale zamiast gwiazd – energetyczne ściany, ciągle zmieniające się kształty, pulsujące kolory, budowle, które pojawiały się i znikały, jakby zrobione z czystej energii. Muzyka gra już trochę ciszej. Ataki nie są już tak skuteczne, moja siła jest coraz większa. 

Znając techniki oddechowe, techniki koncentracji i techniki pracy poza ciałem, spowalniam swój oddech i skupiam się na czuciu siebie i na połączeniu z moim "Wyższym Ja". Żądam tego wręcz! Ale im bardziej żądam połączenia z moim Wyższym Ja, tym bardziej się napinam. Im bardziej się napinałam – tym bardziej przestrzeń wokół mnie reagowała napięciem. Jakby odbijała moje wewnętrzne stany. Zaciskała się wokół mnie. Przytłaczała. A ja traciłam moc.

I wtedy to zrozumiałam. 

W tym wszystkim chodzi o panowanie nad sobą. Nad umysłem, nad emocjami. O zaufanie – do siebie, do tego co się dzieje, do swojej własnej mocy. Zobaczyłam, jak łatwo ją tracimy – tę sprawczość, tę pewność, że mamy wpływ. I jak często ją oddajemy – z przyzwyczajenia, ze strachu, z niewiedzy. 

Zrozumiałam, że siła leży w zaufaniu. Że moc wewnętrzna działa tylko wtedy, gdy się jej nie kurczowo domaga, ale gdy się na nią otwiera. Kiedy nie pozwalam strachowi przejąć kontroli.

Wracam do ciała. Czuję, że zaczynam rozumieć. Z każdym opuszczeniem ciała uczę się, że mam moc, i że zostaje mi ona zabrana jedynie wtedy, gdy to ja na to pozwalam - tzn. gdy nie ufam lub nie wiem, że ją mam. Czyli wtedy, gdy zapomnę, że ją mam. Gdy zacznę wątpić. Gdy się przestraszę. Gdy oddam siebie jakiejś „zewnętrznej sile”.

W momencie, kiedy przypomniałam sobie, że mam moc – wszystko się zmieniło. Ataki znikały. Tak, jakby istniało jakieś ukryte prawo – że można atakować tylko tych, którzy nie wiedzą, że mogą powiedzieć „nie”. Jakby nasza zgoda – świadoma lub nieświadoma – była przepustką do tego, co się dzieje. 

Ale żeby wiedzieć, że nie trzeba się godzić – trzeba to najpierw wiedzieć. A żeby to wiedzieć, trzeba przejść przez różne lekcje. I nawet kiedy się już wie, łatwo o tym zapomnieć. I wtedy reguły gry znów się zmieniają. 

Wiem, że to co piszę może brzmieć dla ciebie totalnie abstrakcyjnie. Jest tu dużo do "odpakowania" czym może zajmę się w kolejnych wpisach. Na teraz chciałam tylko ułożyć w całość noc podczas tej "Wielkiej Środy", która zmieniła coś w moim systemie nerwowym lub zmieniła chemię w mózgu, bo po tej nocy, nic już nie jest takie samo. 

Z kolejnymi wyjściami z ciała było już coraz lżej, jaśniej i ciszej aż w końcu zapadłam w głęboki sen. Na drugi dzień wszystko wyglądało już trochę inaczej. Poranki od tej pory są najwspanialszym doświadczeniem jakie można mieć w życiu :) "przetasowały" się moje priorytety. Jestem spokojna, osadzona, na swoim miejscu. Nigdzie się nie spieszę. Doświadczam. Jest wiosna, owocowe drzewa kwitną, pięknie pachnie w powietrzu, robi się zielono... 

Życie się odradza. Perfect Timing. 

Nigdy nie przestanę się nim zachwycać! 

Ps. Dodam tylko, że tej samej nocy, mój mąż leżący obok mnie w łóżku, również miał swoje podróże poza ciałem! Jego noc była równie ciężka i przepełniona wglądami i lekcjami co moja i również uznał to za najpotężniejsze doświadczenie w jego życiu... i to dodało jeszcze więcej "niesamowitości" temu doświadczeniu i życiu w ogóle! :) 

💝💝💝




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

🧘‍♀BACK TO BASICS

Mądrość zimy. Jak pory roku wpływają na Twoją praktykę.