Odmienne stany świadomości
Moja naturalna, wrodzona chęć poznania siebie, tego kim
jestem popycha mnie wciąż w nowe rejony mojej świadomości.
Długo rozmyślałam o tym czym właściwie jest świadomość? Co jest jej źródłem?
Gdy byłam małym
dzieckiem miałam wewnętrzne przeświadczenie o tym, że po śmierci, gdy zamykamy
oczy w tym trzecim wymiarze, otwieramy "oczy" na inny świat.
Myślałam, że budzimy się w innym wymiarze i spoglądamy na dotychczasowe życie,
z którego właśnie się wyłoniliśmy, jak na bardzo wyraźny i ciekawy sen, który
przed chwilą śniliśmy. Z czasem jednak, gdy kolejne osoby z mojej bliższej i
dalszej rodziny umierały, narodziło się we mnie poczucie lęku przed śmiercią,
przed stratą. Lęku przed utratą tego kim jestem.
Od dziecka ciekawiło
mnie to, co jest ponad nami, wierzyłam że świat nie jest tylko materialny, z
pozycji dziecka rozmyślałam o duchach, duszach zmarłych i o kontakcie ze
zmarłymi. Często odpływałam gdzieś myślami, łatwo traciłam kontakt z
rzeczywistością, łatwo się rozpraszałam, zwłaszcza, gdy coś nie było dla mnie
interesujące...jak na przykład, szkoła! :)
Od najmłodszych lat nie
czułam się dobrze w szkolnym systemie, nie mogłam się odnaleźć w grupie
przypadkowo dobranych osób. Robiąc wciąż to, co muszę robić, aby: zdać do
kolejnej klasy, dostać lepsze oceny, zdać maturę, pójść na studia, potem do
pracy... to wszystko było dla mnie nie do ogarnięcia... zastanawiałam
się, czy życie ma składać się z samych nieprzyjemnych rzeczy, które
musimy robić? Czy w życiu nie chodzi o to, aby rozwijać swoje zainteresowania i
iść w tym właśnie kierunku? Nie mogłam tego zrozumieć.
Pamiętam jak się wspaniale
czułam, gdy robiłam to, co sprawiało mi przyjemność i czystą radość, dlatego
właśnie nie mogłam zaakceptować rzeczywistości "dorosłych", oraz
społeczeństwa.
Pamiętam, gdy pewnego
razu w podstawówce nauczycielka matematyki, krzycząc na klasę za brak subordynacji,
powiedziała: "Cieszcie się, że musicie się tylko uczyć! Teraz są najlepsze
lata waszego życia! Później jak pójdziecie do pracy, to zatęsknicie za
nauką!" Patrząc na nią i słuchając tych słów pamiętam jak rosła
wewnątrz mnie niezgoda na te słowa. Myślałam wtedy: "Jak to!? To mają być
najlepsze lata mojego życia?! Gdy każdy mówi mi co, jak i kiedy mam robić? Gdy
jestem wciąż oceniana za wyniki w nauce, czyli za to, czy umiem się nauczyć
tego, czego ode mnie się wymaga? Nie! Obiecuję sobie, że moje dorosłe życie nie
będzie tak wyglądało, że nie będę tęskniła za latami szkolnymi." Obiecałam
sobie, ze nigdy nie wyląduję w pracy, której nienawidzę, że nie zmarnuję
swojego życia na pracę i życie, które nie daje mi satysfakcji. Na szczęście udało
mi się spełnić swoją obietnicę. Jej słowa w pewien niezamierzony
sposób popchnęły mnie do poruszania się pod prąd. Konformizm nigdy nie był
moją mocną stroną... Zawsze chciałam robić coś po swojemu, przywiązywałam wagę
tylko do rzeczy, które mnie co najmniej interesowały, a im bardziej mnie coś
pasjonowało, tym więcej uwagi temu poświęcałam, zupełnie omijając, lub nie
przykładając się do rzeczy, które "muszą być zrobione", a które nie były dla mnie interesujące.
Gdy byłam nastolatką
interesowałam się regresingiem, reinkarnacją, oraz szukałam odpowiedzi wciąż na
to samo pytanie: Kim jestem?
Moja młodość nie była
łatwa, ponieważ nie rozumiałam, czemu nie podoba mi się świat taki jaki jest,
było we mnie dużo buntu. Nie miałam żadnego mentora, który mógłby mnie
poprowadzić w jaśniejszą stronę, zamiast tego spadałam coraz bardziej w
ciemność mojego umysłu.
Pamiętam dzień, w
którym obroniłam pracę licencjacką - po egzaminie, powiedziałam sobie:
"Już nigdy nie będę musiała uczyć się czegoś, co mnie nie interesuje!"
Nie do końca była to prawda, ponieważ jeszcze przez najbliższy rok chodziłam na
studia magisterskie, ucząc się tego, co mnie nie interesowało. Rzuciłam jednak
studia niedługo przed magisterką, bo już kompletnie nie mogłam się
oszukiwać, nie miałam już argumentów do tego aby robić coś, z czym wcale
nie chcę wiązać przyszłości, coś co nie będzie mi potrzebne...
Równolegle ze studiami robiłam kurs nauczycielski jogi, więc przerwanie studiów było dla mnie
tylko kwestią zebrania się na odwagę.
Od tej pory moje
życie wskoczyło na Moje tory. Moje własne tory, w pewnych momentach, sama musiałam budować, w
pewnych momentach, były bardzo gładkie, w innych bardzo niestabilne, ale dało się odczuć, że tak, to jest
właściwa dla mnie droga.
Ponieważ mój umysł i mój
charakter były zawsze całkiem silne i skupione na innych, bardziej ezoterycznych
rzeczach, fascynacja tym, co istnieje ponad światem materialnym była we mnie
żywa przez prawie całe moje życie - z przerwą na kilka lat studiów. Był to mój
najbardziej "materialny" okres, w którym poznawałam "jak smakuje
dorosłe życie" i powiem wam z czystym sumieniem, nie smakowało mi
to wcale! :) Nie podobała mi się ówczesna wizja tego, co to znaczy być dorosłą
osobą. Moje wewnętrzne dziecko, które kochało magiczną stronę życia, czuło się
porzucone i zagłodzone emocjonalnie przez wiele lat.
Gdy tylko wskoczyłam na
moje tory, mogłam pozwolić sobie na powrót do tego, co mnie interesuje w życiu.
Znowu mogłam zająć się pytaniem kim jestem, co się dzieje z nami po śmierci,
jakby to było przeżyć OBE, czyli opuścić świadomie swoje ciało, na czym to
wszystko polega, czym właściwie jest życie?
Joga pomogła mi
ponownie odkryć magię życia, poczuć siebie w swoim ciele, poznać siebie od
strony cielesnej, pomogła mi też dotrzeć do głęboko schowanych emocji. Rozbudziła we mnie ciekawość.
Na początku mojej praktyki doświadczałam
wielu przebłysków z dzieciństwa, wracały do mnie pewne obrazy, zdarzenia,
rzeczy, myśli i emocje, które szukały swojej integracji.
Moja ciekawość siebie,
sprawiła, ze nie bałam się zanurkować w ciemne zakamarki mojej osoby. Chęć
poznania siebie zawsze wygrywa u mnie z lękiem. Czasem wydaje mi się, że boję
się siebie, tego co mogę odkryć pod wpływem kolejnego procesu który robię, ale ciekawość jest silniejsza.
Praca z cieniem,
poznawanie tego, co schowane, ukryte, odrzucone i zapomniane, oraz integracja
rozdzielonych aspektów mojej osoby, stała się moim głównym punktem wyjścia,
moją podstawą do przerabiania zadawnionych ran, niezakończonych emocjonalnych
spraw.
Medytacja nauczyła mnie
kontrolować, a raczej obserwować moje myśli i stany emocjonalne. Nauczyła mnie,
czym jest prawdziwe skupienie, co to znaczy nie uciekać od siebie, od swojego
cienia, co to znaczy nie odwracać wzroku, gdy to, na co patrzę (te części mnie,
których nie akceptowałam, moje zachowania, które były co najmniej krzywdzące
zarówno mnie, jak i osoby związane w jakiś sposób ze mną) przeszywa mnie bólem.
Pozwoliła mi patrzeć na siebie współczującym okiem. Pomogła mi dojść do
łagodnych odmiennych stanów świadomości, mogłam stać się obserwatorem, mogłam
wyjść z mojej perspektywy i wejść w zupełnie inną perspektywę, mogłam
przyglądać się sobie i moim relacjom z różnych stron. Medytacja jest moim
głównym narzędziem do poszerzania świadomości.
Medytacja dała mi tyle,
że nie zdołam wyrazić dla niej wdzięczności, nawet gdybym się mocno postarała.
Nic nie opisze tego, co zyskałam dzięki medytacji, co się ode mnie odkleiło: stare, często nawet nie moje przekonania, wierzenia,
obawy, lęki, to co wydawało mi się, że wiem na temat świata.
Medytacja
oczyszcza mi drogę do siebie, usuwa graty, blokady i wyrywa korzenie tych rzeczy,
które są dla mnie szkodliwe.
Medytacja przygotowała mnie na pełniejsze
odkrywanie i doświadczanie siebie. Dzięki niej przestałam się tak bać tego, co
mogę w sobie zastać, odkryć.
Bardzo ważną rolę w
moim rozwoju duchowym odgrywały szamańskie rośliny, rośliny nauczyciele.
Cannabis, czyli jak Graham Hancock ją nazywa: "Zielona
Bogini", była pierwszą przeze mnie odkrytą rośliną, która pomogła mi przybliżyć się do odczucia kim jestem, inspirowała moje wizje artystyczne, oraz otworzyła
mnie na zupełnie nowe myślenie. Była również pomocna w trakcie mojego leczenia wątroby,
gdy niwelowała nudności wywołane Interferonem. Zawdzięczam jej bardzo
dużo.
Inne święte rośliny i
inne naturalne substancje, odkrywam w dalszym ciągu, stopniowo, z szacunkiem i
całkowitym poddaniem się procesowi. Moc niektórych roślin jest tak wielka, że
nie podejmuję się ich przyjmowania, dopóki nie poczuję się przez nie wezwana,
oraz oczyszczona pod względem fizycznym, emocjonalnym i psychicznym. Słucham
swojego ciała, słucham tego, co mówią mi moje emocje, przyglądam się obawom
umysłu, rozmawiam ze sobą.
W życiu kieruję się
zasadą mojego najwyższego dobra, czyli staram się nie podejmować działań pod
wpływem negatywnych emocji, lęków, obaw, tylko działam w przypływie inspiracji,
wewnętrznego poczucia, że coś jest dla mnie dobre w danym momencie, lub gdy
poczuję, że jestem wzywana do tego, aby coś zrobić.
Odmienne stany
świadomości, pozwalają mi przyjrzeć się sobie z innej perspektywy, patrzę na
swoje utarte przekonania świeżym okiem, widzę moje własne ograniczenia, łatwiej
jest mi zrozumieć, czemu pewne rzeczy się zadziały w moim życiu, widzę
szerszy obraz mojego życia.
Odmienne stany świadomości pomogły mi
doceniać stan przytomnej uwagi, stan "trzeźwego myślenia", tego kim
jestem.
Podczas głębokiej
medytacji, czy podczas świętych ceremonii spotykasz się na bardzo głębokim
poziomie ze sobą, zbliżasz się do siebie i tego wielu z nas się właśnie boi. Wiele osób
zrobi wszystko, aby tylko nie spotkać się ze sobą... a wydaje mi się, że
poprzez spotkanie się ze sobą, poprzez spojrzenie w swoją duszę doświadczamy,
czym jest prawdziwe życie. My jesteśmy życiem, więc warto jest siebie
doświadczać.
Głębokie doświadczenia
duchowe przychodzą do tych, którzy nie boją się ich szukać. Ja przyszłam na ten
świat z intencją poznania siebie i ciągłego poszerzania swojej świadomości,
więc sięgam po wiele narzędzi, które mi to umożliwiają. Poznaję siebie, poprzez
zrozumienie kim i czym nie jestem, poprzez uświadomienie sobie co jest
"moje", a co nie.
Wiem, że to, czego się
boję, jest tym, gdzie znajdują się moje lekcje. Tam jest esencja poznania.
Dlatego właśnie gdy moje poczucie bezpieczeństwa emocjonalnego nie jest
zagrożone, pozwalam sobie zanurkować w nieznane i wyjść po drugiej stronie
strachu... odmieniona, silniejsza i za razem bardziej miękka.
Życie ma znacznie
więcej kolorów jeśli pozwolimy sobie na otwartą głowę i otwarte serce.
JMK
www.asiayoga.pl
Komentarze
Prześlij komentarz