Nie służy Ci myślenie o sobie źle.
Nie wiem jak masz Ty, ale ja mam tak, że aby wyklarować
i rozjaśnić myśli muszę pisać. Nie bardzo umiem mówić, zwłaszcza podczas
konfliktu. Słowa nie brzmią tak jak mają, serce bije, i z lęku rodzi się
agresja. Unikam konfliktu, czuję przed nim lęk. Oczywiście pochodzi on z
dzieciństwa, jak większość rzeczy :)
W idealnej rodzinie każdy członek rodziny jest
akceptowany i kochany za to kim jest, za swoją wyjątkowość. Jednak w wielu
domach, różnice, odrębność i własne zdanie, nie są często akceptowane. Gdy
chcesz wyrazić swoje zdanie, swoje potrzeby, które nie są zgodne z potrzebami
twoich rodziców, jesteś krytykowany, zawstydzany, karany, ignorowany lub
odrzucany. Z powodu tych konsekwencji zaczynasz odczuwać lęk przed konfliktem,
który kojarzy ci się z zerwaniem więzi, oraz z brakiem naprawy tej więzi. A
taka naprawa w związku, odgrywa kluczową rolę do wytworzenia poczucia
bezpieczeństwa i zaufania.
Gdy nie doświadczamy dojrzałego radzenia sobie
z konfliktem jako dzieci, dorastając, panikujemy za każdym razem, gdy pojawia
się konflikt, bo jesteśmy przekonani, że relacja nie zostanie naprawiona. Czyli
czujemy zagrożenie.
To jest coś, z czym ja konfrontuję się za
każdym razem, gdy w moim najbliższym otoczeniu dochodzi do konfliktu. Wciąż
uczę się "mówić". Gdy czuję to uczucie paniki, które mnie ogarnia,
gdy konflikt narasta, zadaję sobie pytanie: "Czego potrzebuję, żeby czuć
się na tyle emocjonalnie bezpiecznie, aby stawić czoła temu konfliktowi,
zamiast go unikać?" Oswajam konflikt, po to abym mogła w bardziej
autentyczny sposób wyrażać prawdę o mnie w danym momencie.
Ostatnio obserwuję siebie pod kątem wierności
względem siebie i moich konfliktów wewnętrznych. Co to znaczy? To znaczy, że
widzę, gdy robię mikro rzeczy wbrew sobie, jednak widzę też, że czasem te mikro
rzeczy kończą się dobrze. Robię małe rzeczy, z początku wbrew sobie, typu
wstanę wcześniej, żeby zacząć spokojniej dzień, ustalić priorytety i wsłuchać
się w siebie, co owocuje czymś pozytywnym w dalszym okresie. Lub idę na
spotkanie, choć czuję, że nie mam ochoty i wynika z tego konstruktywna rozmowa
pełna kreatywnych pomysłów, która zainspiruje mnie do działania.
Gdy uzdrawiałam swoją relację jaką mam z lękiem
przed konfliktem, myślałam, że nie mogę robić niczego, przez co czuję się źle i
niewygodnie. Ale rozwój przecież często jest spowodowany dużą niewygodą, więc
zaczęłam badać te obszary. Uczę się od moich negatywnych reakcji. I
dopiero, gdy zrobię coś, czego nie chcę i okazuje się być to niewartym, wtedy
nie robię tego więcej, bo faktycznie nie warto. Ale bez wcześniejszego
zrobienia tego, nie miałabym pewności.
Tak więc poprzez konflikt widzę siebie
bardziej. Nie jestem już dziś dręczona ogromnymi wyrzutami sumienia za swoje
reakcje jakie mam podczas konfliktów z najbliższymi. Kiedyś, gdy nie umiałam
powiedzieć tego, co chciałam powiedzieć, bo emocje brały górę i reagowałam
agresywnie, po takiej interakcji męczyły mnie wyrzuty sumienia. Działo się tak
zwłaszcza w konfliktach z rodzicami. Karciłam siebie za swój "brak
oświecenia", chciałam być "nietykalna emocjonalnie", ponad tym,
jednak przy nich włączały się odpowiednie guziki, wgrane programy i jakaś
zraniona część mnie przejmowała stery.
Wyrzuty sumienia, dołowanie siebie, brak wiary
w siebie, nie celebrowanie siebie, to wszystko było moją strategią przetrwania. Byłam prowadzona przez tą część mnie, która myślała, że dzięki temu jest "dobrą
osobą". Bo gdybym siebie celebrowała, doceniała, a nawet podziwiała,
to przecież "nie widziałabym swoich potknięć i inni mieliby mnie za
zadufaną egocentryczkę".
Potem doszło do mnie - jacy inni? To po
pierwsze, a po drugie tyle lat to sobie robiłam i mogę szczerze już stwierdzić,
że to nie działa. Więc skoro narzędzie (przetrwania i radzenia sobie ) nie
działa i staje się przeszkodą, to trzeba je porzucić.
Z głębi mojej istoty powiem sobie i Tobie to
zdanie, usiądź nad nim i poczuj je w sobie:
"Nie służy Ci myślenie o sobie źle."
Nie służy nam, ludziom myślenie o sobie źle,
więc nie bójmy się myśleć o sobie dobrze. Najgorsze, co może się dzięki temu
stać, to poprawa całego życia.
Myślę sobie, że jest ze mną wszystko dobrze, że
jestem good enough. Przyjmuję to dziś w pełni. Do serca, czuję to. Jestem ( i
każdy z nas jest!) w porządku, taka jaka jestem, z całym swoim
bagażem, z moimi słabościami, lękami, charakterem... Moja mimika twarzy, sposób
mówienia, moje tiki nerwowe, których w życiu miałam kilka, mój głos, gdy się
stresuję, gdy mówię na zajęciach do grupy, gdy rozmawiam z rodzicami, gdy
rozmawiam z panią w sklepie, za każdym razem inny, a jednak wciąż mój, moje
czerwone policzki, gdy się zawstydzę, moje spojrzenie, moje włosy, moje
przeprosty w kolanach i łokciach :) moja reaktywność, moja chęć rozwoju,
poznawania siebie, mój kontakt z ciałem, moje zamiłowanie do malowania, moja chaotyczność i jednocześnie umiejętność skoncentrowania się, moja wysoka wrażliwość, moja miłość
do lasu, moje aktywne wewnętrzne dziecko, mój wcześniejszy brak akceptacji tych
wszystkich cech.... jest tym, co składa się właśnie na mnie. Przyjmuję to
wszystko z miłością. To właśnie dzięki temu wszystkiemu jestem sobą. Ja to Ja.
Czemu mam więc odrzucać cechy, dzięki którym właśnie się wyróżniam? Te cechy
sprawiają, że jestem tym, kim jestem, więc przybliżam je do siebie z miłością i
akceptacją, której nigdy nie czułam jako dziecko i młoda dziewczyna. Te
wszystkie cechy są moimi atutami a nie wadami. Dziś przyjmuję siebie z pełną
akceptacją tego, kim jestem, jak się zachowuję i jak reaguję na wszystko, co
dzieje się wokół.
Tego samego życzę też Tobie.
JMK
Komentarze
Prześlij komentarz